Na wstępie ostrzegam – jeśli nie macie wystarczającej ilości
wolnego czasu, nie zaczynajcie czytać tej książki. Od niej nie da się oderwać!
Dwoje autorów i dwoje głównych bohaterów książki. Malwina, sumienny
pracownik korporacji, która za namową ukochanego postanawia „rzucić wszystko i
wyjechać w Bieszczady”. I choć Miasteczko, w którym kupiła dom, nie leży w
Bieszczadach, a oblubieniec, który marzył o własnej restauracji, znacznie
bardziej zaczyna pragnąć świętego spokoju, młoda i energiczna kobieta realizuje
swoje plany. Radosław znika w sinej dali, a Malwina krok po kroku rozkręca swój
mały biznes. Z pomocą przychodzi jej ukryta w piwnicy figura świętego
Ekspedyta, patrona spraw najtrudniejszych, do którego zwraca się ze swoimi
problemami.
I Michał. Zdradzony przez narzeczoną, oszukany przez wspólnika
i nieposiadający dalszych planów na życie mężczyzna, chwyta rzucone mu
niespodziewanie koło ratunkowe. Mianowicie ciotka na łożu śmierci wyjawia mu skrywaną
przez lata tajemnicę - jego przodkowie ukryli w Miasteczku skarb. Michał musi
tylko znaleźć odpowiednią kapliczkę, w której się on znajduje. Cóż więc ma do
stracenia? Pakuje swój skromny dobytek i wyrusza w rodzinne strony.
Jednak nie tylko ci dwoje, ale i cała gama postaci
drugoplanowych tworzy klimat tej niezwykłej powieści. Dwie urocze staruszki,
które nieustannie się kłócą, jednak żyć bez siebie nie mogą – pani Janina - babcia
Malwiny, oraz pani Wiesia – lokalna królowa nalewek, która o mieszkańcach
Miasteczka wie wszystko i na każdą przypadłość ma odpowiedni trunek. Dwójka niezwykle
bystrych dzieciaków, których intryg nie powstydziłby się sam Sherlock Holmes. A
także Rozalia, siostra Malwiny, oschła, pozbawiona uczuć pani prokurator.
I najważniejsze w tej historii – pudełko z marzeniami. Zapisanymi
na karteczkach pragnieniami klientów restauracji, które w magiczny sposób się
spełniają.
Nie spodziewałam się, że para autorów, którzy tworzą
zupełnie różne od siebie gatunki literackie, będzie w stanie wspólnie wykreować
tak ciepłą i sympatyczną opowieść. Czytając ją czuje się, że tych dwoje
idealnie się ze sobą zgrało. W tym przekonaniu utwierdzają słowa podziękowania,
które są ciekawym dialogiem duetu.
„Połknęłam” tą książkę w jeden dzień! A jak wiecie, lub też
nie wiecie, mam czteromiesięczne dziecko, więc musiałam się mocno
nagimnastykować, żeby znaleźć cenny czas na czytanie. Udało mi się nawet
dokonać cudu, czyli uśpić bobasa, który wcale nie miał zamiaru ani chęci spać.
To się dopiero nazywa determinacja! I musiałam bardzo się natrudzić, żeby
wybuchami śmiechu tegoż śpiącego brzdąca nie wybudzić. Bo było się z czego
pośmiać, oj było. Genialne poczucie humoru, mnóstwo zabawnych sytuacji i
teksty, które warto sobie wynotować.
Jednym słowem – mistrzostwo! Z wielką chęcią sięgnę po inne
pozycje tych nieprzeciętnych autorów. Może coś polecicie? Bo ja zdecydowanie
polecam „Pudełko z marzeniami”!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz