25. "Gdzie jest Spot?" Eric Hill

Stało się! Doczekaliśmy się polskiej wersji tej niesłychanie popularnej, brytyjskiej bajki o przygodach psiaka imieniem Spot. Aż chce się zapytać... dlaczego musieliśmy czekać tak długo? Jedno jest pewne, było warto poczekać! 


Pierwsza z serii książeczek o Spocie, "Where's Spot?", została wydana w roku 1980! Eric Hill zaczął tworzyć przygody Spota już w 1976 roku dla swojego małego synka Christophera. Zauważył bowiem, że trzyletni chłopiec był zafascynowany procesem podnoszenia papieru.  Pomysł, na owe czasy niezwykle innowacyjny, z podnoszonymi klapkami przyjął się niesłychanie dobrze i w krótkim czasie książeczka osiągnęła ogromną popularność. Autor postanowił stworzyć serię książeczek i poszerzyć zakres postaci. 


Niestety nie udało mi się odnaleźć informacji, ile dokładnie książeczek powstało w tej serii, ale tak na oko, po przejrzeniu różnych stron, myślę, że może to być około 30. Jedne z pierwszych, zaraz po "Gdzie jest Spot?" to "Spot idzie do szkoły", "Pierwszy spacer Spota", "Przyjęcie urodzinowe Spota", "Spot jedzie na wakacje" czy "Spot odwiedza swoich dziadków". Książeczek jest na prawdę mnóstwo!


Polska wersja książeczki została stworzona przez wydawnictwo Mamania. "Gdzie jest Spot?" to kartonowa książeczka z klapkami, licząca 22 strony pełne niespodzianek. Główną bohaterką tej opowieści jest Sally, mama Spota, która przygotowała obiad i chodzi po całym domu w poszukiwaniu swojego synka. Zagląda za drzwi, do zegara, do fortepianu, pod schody, do szafy, pod łóżko, do skrzyni, pod dywan i nigdzie tam nie znajduje niesfornego szczeniaczka. Spotyka za to sympatyczne zwierzątka - niedźwiedzia, węża, hipopotama, lwa, małpkę, krokodyla, pingwiny czy żółwia, którzy w dalszych częściach serii książeczek zostaną przyjaciółmi Spota. 


"Gdzie jest Spot?" jest zatem tylko wstępem do przygód małego psiaka. W dalszych częściach bowiem to Spot będzie głównym bohaterem. Mam ogromną nadzieję, że wydawnictwo Mamania nie poprzestanie na pierwszej części i że niebawem na rynku pojawią się kolejne książeczki z serii przygód Spota. My z Zośką poznamy je z wielką radością! 





24. "Ogród Zuzanny" Tom I. "Miłość zostaje na zawsze" Justyna Bednarek i Jagna Kaczanowska

Po moich ostatnich przygodach z trudnymi i ciężkimi książkami postanowiłam sięgnąć po lekturę, która pozwoli mi się zrelaksować i dobrze bawić. Odwiedziłam bibliotekę, w której na stosie nowości odnalazłam "Ogród Zuzanny". Egzemplarz był jeszcze nieofoliowany, ale wspaniała Pani Bibliotekarka zlitowała się nade mną i szybciutko opakowała książkę. Tak oto wróciłam do domu z dziewiczym tomem pod pachą. I to był początek końca... Końca mojego sprzątania, gotowania, prania etc. Zakochałam się w tej książce i przepadłam!


"Ogród Zuzanny" to historia trzech samotnych kobiet. Babka, matka i córka, mieszkające w jednym domu, i mające podobnego pecha jeśli o dobór mężczyzn w swoim życiu chodzi. Najstarsza z nich to Cecylia Czaplicz, dziewięćdziesięcioletnia kobieta, która jest całkowitym przeciwieństwem stereotypu marudnej, niezadbanej i koślawej staruszki. Krystyna Czaplicz, córka Cecylii, sześćdziesięciolatka, która duchem wydaje się być dużo starsza od swojej matki. I Zuzanna Czaplicz. To jej poświęcona jest większa część książki. Zuzanna jest kobietą przed czterdziestką, samotnie wychowującą dwunastoletniego syna. Jej wielką pasją i zarazem pracą jest projektowanie ogrodów. Kiedy pewnego dnia dostaje do wykonania projekt ogrodu pewnego bogacza jej życie staje na głowie. Okazuje się bowiem, że owym bogaczem jest wielka, niespełniona miłość Zuzy z czasu studiów. Adam był wtedy typowym macho, w którym kochały się wszystkie dziewczęta, a jemu taka popularność bardzo się podobała. Kilkakrotnie spotkali się z Zuzanną, lecz ona zmuszona była w tym okresie porzucić naukę - jej matka ciężko zachorowała. Po jakimś czasie dowiedziała się, że Adam związał się z inną kobietą, wyjechał do Londynu i zamierza się ożenić. Zuzanna zatem również ułożyła sobie życie, przez krótki czas była mężatką, jednak nigdy nie zapomniała o wielkim uczuciu. Kiedy zatem po trzynastu latach ponownie spotkała na swojej drodze Adama, nie bardzo wiedziała jak ma się zachować. Z pomocą przyszedł jej wiktoriański język kwiatów, którym posłużyła się przy projektowaniu ogrodu ukochanego. Jaką wiadomość ukryła w kwiatach i czy Adam zrozumie jej przesłanie?

Po przeczytaniu kilku pierwszych stron miałam mocno mieszane uczucia. Pomyślałam sobie wtedy... kurcze, trzy samotne kobiety, w tym dwie starsze babcie to chyba będzie klęska. Jakże ja się pomyliłam! I to najbardziej w stosunku do tych starszych babć właśnie! Cecylię Czaplicz pokochałam miłością tak wielką, jak chyba nigdy nie pokochałam żadnej bohaterki książki. Ta kobieta to chodzący anioł! Ciepła, czuła, opiekuńcza, a przede wszystkim mądra. Ale nie jakaś tam przemądrzała babcia. Mądra życiową mądrością. To taka dobra dusza, która każdego wysłucha i dla każdego znajdzie jakąś radę na jego kłopoty. Jej opowieści to nie przynudzanie starszej pani. To historie z wielką siłą i pewnego rodzaju magią. Tak, Cecylia to zdecydowanie dobra wróżka!

Jeśli zaś chodzi o Krystynę to sprawa ma się zupełnie inaczej. Krystyna jest totalnym przeciwieństwem swojej matki - kobietą zimną, oschłą, która nigdy nie przepuści okazji by wytknąć innym najdrobniejsze błędy. Ale i ją da się polubić. Przede wszystkim wprowadza w całej powieści pewną odmienność. Mnie bardzo się to spodobało, uważam, że gdyby wszystkie panie Czaplicz były chodzącymi ideałami, to książka mogłaby się okazać zwyczajnie nudna. A tak mamy w całej historii pewien kontrast, odmienność, która nie jest zła. Podobnie jak zła nie jest Krystyna. Jest zwyczajnie zagubiona i zła na życie, które jej nie rozpieszczało. 

I Zuzanna. Jak wiecie, lub jeszcze nie wiecie, nie lubię mdławych historyjek miłosnych, w których wszystko jest idealne, piękne, kolorowe i takie niebywale proste. Dlatego często boję się, że książka rozczaruje mnie właśnie przez wątek miłosny. Od razu sprecyzuję - w tym przypadku tak nie było. Wątek uczucia między Zuzanną a Adamem rozwijał się równolegle z wieloma innymi wątkami, nie wysuwał się na prowadzenie, nie zdominował opowieści, nie był też nader ckliwy. Za to autorki dostają ode mnie ogromny plus! Powiem więcej, spodobał mi się sposób, w jaki została poprowadzona historia tej pary. Szczególnie urzekł mnie wiktoriański język kwiatów. Każda roślina w tym języku ma przypisane ukryte znaczenie. Z radością obserwowałam, jak Zuzanna, która początkowo miała zamiar obsadzić cały ogród Adama bazylią (oznaczająca nienawiść), stopniowo zmieniła swój plan, zastępując ją żółtą różą parkową (rośnie we mnie uczucie) czy lewkonią (czuję się z tobą związana emocjonalnie). 

Kwiatowy wątek mocno mnie zafascynował, jako miłośniczka ogrodnictwa zatraciłam się w książce, z radością towarzyszyłam Zuzannie w jej pracy, przy okazji doszkalając się, kiedy należy jaką roślinę posadzić i jak o nią zadbać. Równie mocno spodobał mi się wątek zwierzęcy. Możemy tu spotkać niezwykłą kurę - Kulczybę, udomowioną świnię polską zwisłouchą - Ryjka, szalonego kundelka Szaleja czy uwięzioną w kojcu przepiękną Azę. Każde z tych zwierząt odegra bardzo ważną rolę w życiu swojego właściciela. 

Prócz wspomnianych wcześniej bohaterów poznajemy także dwie szalone przyjaciółki Zuzanny - stateczną Kazimierę oraz ekscentryczną Wiolę. W gronie przyjaciół pani Cecylii znajdują się proboszcz miejscowej parafii, ogromny fan motocykli - Antoni Fąfara, uroczy cukiernik - Stanisław Grzybek oraz skromny aptekarz - Wiesław Koczocik. Ta nietypowa czwórka co piątek spotyka się na partyjce brydżyka. I nie myślcie sobie, że to zrzędliwi, nudni staruszkowie, którzy licytują się kto z nich jest najbardziej chory. Nic bardziej mylnego!

Pokochałam tę książkę! Rzadko zdarza mi się, żebym tak wielkim uczuciem zapałała do babskiej powieści. A teraz tak się stało. Dla mnie jest idealna w każdym calu - wciągająca fabuła, wyraziści bohaterowie, realność przedstawionego świata i wielka mądrość. Płakałam na koniec jak bóbr! Błagam, obym nie musiała zbyt długo czekać na drugi tom, bo oszaleję! :)

"Ogród Zuzanny" Tom I. "Miłość zostaje na zawsze"
Liczba stron 400
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera 31 stycznia 2018

23. "Takie małe, takie duże, takie wysokie, takie długie" Grupa Wydawnicza Foksal

"Takie małe, takie duże, takie wysokie, takie długie" to zestaw czterech książeczek w jednym pudełku. Niesamowicie urzekło mnie to, że format książeczki uzależniony jest od jej treści. To idealny sposób, by w dość rzeczywisty, obrazowy sposób ukazać maluszkom różnice między tym co małe i duże czy wysokie i długie. 


Każda z książeczek zawiera dziesięć wesołych, kolorowych, przesympatycznych ilustracji. Przedstawione są na nich zwierzęta i rzeczy z najbliższego otoczenia dziecka. 


W książeczce "Takie małe" znajdziemy mrówkę, jeża, biedronkę, groszek, muszelki, kaczuszkę, żuczka, wiśnie, myszkę i orzechy. 


"Takie duże" to okazja do spotkania ze słoniem, niedźwiedziem, krową, bawołem, wielorybem, statkiem, lwem, samolotem, ośmiornicą i pandą.



Książeczka "Takie długie" przedstawia dżdżownicę, węża, krokodyla, jamnika (który skradł moje serce!), łyżkę, marchewkę, rybę, gąsienicę, pociąg i autobus.


W książeczce "Takie wysokie" możemy zobaczyć palmę, żyrafę, czaplę, dom, drzewo, latarnię morską, rakietę, dinozaura, tatę i wieżę.


Wszystkie książeczki wykonane są na grubych, kartonowych stronach o zaokrąglonych brzegach. Zapakowane są w kartonowe pudełko, którego rozmiar jest idealnie dopasowany do ułożenia w nim wszystkich książeczek bez żadnych szparek czy luzów, co będzie frajdą i wyzwaniem dla malucha. 


"Takie małe, takie duże, takie wysokie, takie długie" absolutnie mnie zauroczyły! Ich nieszablonowy format, piękne ilustracje, umieszczenie ich w zgrabnym pudełku, dzięki czemu mamy pewność, że "Takie małe" nie zaginą nam w gąszczu dziecięcych książeczek. Dla mnie rewelacja, łączenie przyjemnego z pożytecznym, nauka poprzez zabawę. Polecam!


22. "Legenda o samobójstwie" David Vann

Wydawnictwo Pauza zadebiutowało na polskim rynku czytelniczym jesienią 2017 roku powieścią "Legenda o samobójstwie" Davida Vanna. Wydawca zapowiada, że Pauza ma zamiar specjalizować się w literaturze z górnej półki, która wciąga, pochłania i wywołuje emocje. Właśnie taka jest "Legenda o samobójstwie". To książka, która wywołuje niesamowite emocje, mocno siedzi w głowie czytelnika, zaskakuje, pożera i wypluwa.  


Główny wątek książki to wyprawa ojca i syna na odludną wyspę Sukkwan na Alasce. Dwunastoletni Roy i jego ojciec Jim mają zamiar spędzić tam rok, podczas którego nauczą się przetrwania w trudnych warunkach - wyspa jest odcięta od świata, zatem mężczyźni muszą zadbać o swoje wyżywienie, zapewnić opał niezbędny do ogrzania domu czy też zmierzyć się ze zmienną aurą. Wyprawa ma również na celu naprawę relacji między ojcem i synem, które to zostały mocno zachwiane przez rozwód Jima i matki Roya. 

Wyprawa, która miała być świetną przygodą, od samego początku okazała się dużo trudniejsza niż mogło się wydawać. Po kilku dniach spędzonych na wyspie dom, w którym mieszkają mężczyźni, zostaje zdewastowany przez niedźwiedzie, które wyjadły całe zapasy żywności i popsuły radioodbiornik, który był jedynym możliwym źródłem kontaktu ze światem. A to tylko początek złej passy. Dalsze losy Roya i jego ojca na wyspie to istny koszmar.

Książka składa się z trzech części. Opisana przeze mnie powyżej to część środkowa, która składa się z dwóch opowiadań - pierwsze poznajemy z perspektywy Roya, drugie z perspektywy Jima. Prócz tego na początku i na końcu książki poznajemy alternatywną wersję wydarzeń. Trochę to zagmatwane, jak cała książka, jednak mimo wszystko spójne i logiczne, a przede wszystkim dające wytchnienie dla skołatanych nerwów. Całą historię, od pierwszej do ostatniej strony, spaja wątek ryb, wędkarstwa i ichtiologii. 

Głównym bohaterem książki jest Roy, dwunastoletni chłopiec, który obawia się, że jego ojciec może popełnić samobójstwo i czuje się za niego odpowiedzialny. Postępuje wbrew swojej woli, byle tylko go nie zawieść i pomóc przetrwać trudne chwile.  Zaś Jim jest totalnym nieudacznikiem, który nie potrafi zapanować nad swoim życiem. Popada ze skrajności w skrajność, z radości w rozpacz, ze śmiechu we łzy. Znienawidziłam go każdą cząstką mojej duszy! Z każdą stroną coraz mocniej błagałam, aby wreszcie wziął się w garść lub skończył ze sobą. Zaś Roya było mi zwyczajnie żal, gdyż jako nastoletni chłopiec został zmuszony do bycia bardziej dorosłym niż jego ojciec. 

Książka nieustannie zmusza nas do różnorakich refleksji. Nie daje ani chwili wytchnienia, targa emocjami i siedzi w głowie długo po odłożeniu jej na półkę. Zamykając wieczorem oczy pod powiekami miałam obraz tej dwójki mężczyzn (dla jasności - celowo określam Roya mianem mężczyzny, gdyż tak właśnie o nim myślę). Cały czas analizowałam - dlaczego, po co, czy nie mogło być inaczej? Otóż po przeczytaniu całej książki już wiem, że nie mogło być inaczej. 

Autor zafundował czytelnikom twardy orzech do zgryzienia. "Legenda o samobójstwie" to bardzo trudna i mocna książka. Nie da się jej przeczytać na szybko, trzeba robić przerwy, aby odetchnąć i uspokoić emocje. I z całą pewnością jest to książka, którą zapamiętuje się na długo. Kiedy wydaje nam się, że historia zaczyna się robić bezbarwna i monotonna, nagle bum! Następuje nagły i zupełnie nieoczekiwany zwrot akcji. 

Warto wspomnieć także o tym, że "Legenda o samobójstwie" opiera się na osobistych przeżyciach autora, którego ojciec popełnił samobójstwo, kiedy ten miał zaledwie osiem lat. Stało się to dwa tygodnie po tym, jak David odmówił mu wspólnego wyjazdu. Książka jest zatem pewną formą oczyszczenia z traumy, jaką kilkuletni chłopiec przeżył po śmierci ojca.

Książka uświadomiła mi pewną bardzo ważną kwestię. Przed rodzicami stoi ogromnie ważne zadanie, jakim jest wychowanie dzieci. I równie ważne jest to, aby potrzeb i uczuć tych dzieci nigdy, przenigdy nie ignorować i nie bagatelizować, bo może się to zakończyć tragicznie.

"Legenda o samobójstwie" to nie jest lekka pozycja, umilająca czas i pozwalająca zapomnieć o zmartwieniach. To książka, która pożera i wypluwa, ale uważam, że w tym przypadku warto zostać pożartym i wyplutym. To mocna i niezwykle dobra książka, która zasługuje na szacunek.

Za możliwość przeczytania książki uprzejmie dziękuję portalowi Czytam pierwszy.

"Wydaje mi się, że jedno życie to tak naprawdę wiele żyć i razem tworzą coś zaskakująco długiego."

"Legenda o samobójstwie"
Liczba stron 254
Wydawnictwo Pauza
Premiera 17 stycznia 2018

21. "Różnimisie" Agata Królak

Czy zdążyliście już zauważyć moje uwielbienie dla książeczek nieidealnych? 
"Różnimisie" to właśnie taka pozycja. Nieidealna, ale dla mnie genialna! 


Dlaczego uważam, że "Różnimisie" to książeczka nieidealna? Ponieważ nie znajdziecie w niej artystycznie wyrysowanych misiaczków, perfekcyjnych w każdym calu, pięknie wystrojonych i upozowanych. To książeczka, w której obrazki wyglądają jak narysowane przez dziecko. I właśnie za to ją pokochałam! 


Jestem nauczycielką edukacji przedszkolnego i wczesnoszkolnej (obecnie na urlopie macierzyńskim). Nie jestem w stanie zliczyć tego, ile razy usłyszałam od dzieci "nie narysuję tego, bo nie umiem". I za każdym razem uparcie powtarzałam... oczywiście, że umiesz! Dlatego kiedy w moje ręce trafiła książeczka "Różnimisie" nie mogłam wyjść z zachwytu. Obiecałam sobie, że wyposażę się w drugi egzemplarz na użytek mojej pracy. Po co? Właśnie po to, aby pokazać maluchom, że rysunki nie muszą być idealne. I jak niesamowicie może wyglądać kilka pociągnięć zwykłą kredką. 


Głównym zadaniem "Różnimisiów" jest ukazanie różnic. Wesoły i smutny, zdrowy i chory, głośny i cichy, wolny i szybki czy głodny i syty to tylko kilka z przykładowych par. W książeczce przedstawionych jest ich trzynaście, co daje nam dwadzieścia sześć rysunków przeróżnych misiów.


Książeczka wykonana jest na mocnej, sztywnej tekturze z zaokrąglonymi rogami. Na przemian pojawiają się w niej czarne kontury misia na białym tle oraz białe kontury misia na czarnym tle. Większość rysunków wzbogacona jest o kolorowe kreseczki, kropeczki, paseczki, plamki itp., co dodaje całej książeczce uroku i ciepła. Skoro zatem dominują kolory czarny i biały, śmiało możemy prezentować "Różnimisie" już najmniejszym szkrabom. 


Dodatkowo każdy z rysunków opatrzony jest podpisem. Jest to odręcznie napisany tekst, zachęcający dziecko do podejmowania własnych prób pisania. Podpis wykonany jest taką samą kredką, jaką został narysowany dany miś. Genialne w swej prostocie.


Pokochałam te miśki od pierwszego wejrzenia! Mam ogromną nadzieję, że dzięki nim mnóstwo dzieci uwierzy we własne możliwości artystyczne. Sama nie mam talentu, taki ze mnie malarz, że hoho. Malowanie ścian wychodzi mi lepiej niż namalowanie misia. Dlatego cały czas uśmiecham się do "Różnimisiów", bo dla mnie są najpiękniejsze na świecie! 

20. "Kolekcja nietypowych zdarzeń" Tom Hanks

Autora tej książki nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Genialny aktor, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Jako pisarz... wypada nieco słabiej. "Kolekcję nietypowych zdarzeń" pożyczyłam od Mamy, która książką jest zafascynowana. Już po przeczytaniu kilku opowiadań przekonałam się, że zbieżność naszych gustów czytelniczych skończyła się na etapie Harrego Pottera. Czemu nie polubiłam Toma Hanksa - pisarza? Już wyjaśniam.


"Kolekcja nietypowych zdarzeń" to zbiór siedemnastu opowiadań. Zanim wyrażę swoją opinię, chciałabym króciutko omówić każde z nich. 

Opowiadanie I., w którym poznajemy czwórkę przyjaciół. Główny wątek zostaje skierowany na dwoje z nich - po wielu latach znajomości zostają parą. Czy energiczna kobieta i leniuchowaty facet będą w stanie stworzyć udany związek?
Opowiadanie II. Jest Wigilia 1953 roku. Spędzamy ją wspólnie z pewną amerykańską rodziną. Dzieci cieszą się z prezentów gwiazdkowych, a ich ojciec, weteran wojenny, wspomina wydarzenia sprzed dziesięciu lat. Co wtedy odmieniło jego życie i czy kiedykolwiek uda mu się zapomnieć o tragicznych przeżyciach?
Opowiadanie III. Śledzimy w nim trasę promującą film wraz z jednym z jego drugoplanowych aktorów. Czy faktycznie mężczyzna ma przed sobą fantastyczną przygodę i możliwość zwiedzania świata za free?
Opowiadanie IV. W zasadzie nie jest to opowiadanie, a felieton, w którym Hank Fiset rozwodzi się nas zastąpieniem tradycyjnej, papierowej gazety jej elektronicznym odpowiednikiem.
Opowiadanie V. W dniu swoich dziewiętnastych urodzin Kirk postanawia towarzyszyć ojcu w porannym surfowaniu, jak mieli to w zwyczaju czynić regularnie wiele lat wstecz. Jaką tajemnicę skrywa ojciec chłopaka?
Opowiadanie VI. Jego bohaterką jest pewna rozwódka, która wraz z trójką dzieci przeprowadza się do wymarzonego domu. Trafia na osiedle pełne życzliwych ludzi. Jaką prawdę o sobie skrywają jej nowi sąsiedzi?
Opowiadanie VII., w którym towarzyszymy czwórce przyjaciół, których mieliśmy okazję w pierwszym opowiadaniu, w wyprawie na księżyc. Jakie przygody spotkają ich w tej niecodziennej podróży?
Opowiadanie VIII. Drugi felieton Hanka Fista, w którym dziennikarz opisuje swoją wyprawę do Nowego Jorku. Mężczyzna nie był w tym mieście ponad 20 lat. Czy to, co zastanie na miejscu, przypadnie mu do gustu?
Opowiadanie IX. Jest 1978 rok. Młoda aktorka usilnie stara się odnaleźć w Nowym Jorku, mieście, które za wszelką cenę stara się ją do siebie zniechęcić. Z pomocą przychodzi jej pewien sympatyczny mężczyzna. Jak to spotkanie wpłynie na dalszą karierę artystki?
Opowiadanie X. Tym razem przenosimy się w czasie do roku 1970. Niespełna dziesięcioletni Kenny zostaje zabrany przez swoją mamę na urodzinowy weekend. Jakie przygody czekają tego sympatycznego chłopca?
Opowiadanie XI. Młoda kobieta zupełnie przypadkowo staje się właścicielką maszyny do pisania. Jak się jednak okazuje, jej nabytek jest niesprawny. Zdeterminowana, udaje się do pobliskiego punktu napraw. Jak spotkany tam mężczyzna odmieni jej życie?
Opowiadanie XII. Trzeci felieton Hanka Fiseta, który tym razem za sprawą nabytej przez przypadek maszyny do pisania odbywa sentymentalną podróż w czasie.
Opowiadanie XIII. Bert to podstarzały milioner, którego pasją stały się podróże w czasie. Ogromna kwota pieniędzy umożliwia mu przeniesienie się na 22 godziny do roku 1939. Mężczyzna wielokrotnie decyduje się skorzystać z oferty. Co tak mocno przyciąga Berta do spędzania czasu w przeszłości?
Opowiadanie XIV., w którym poznajemy młodego bogacza i jego wierną asystentkę. Francis Xavier zamierza wybudować elektrownię słoneczną. Znajduje idealne miejsce, gdzie wybiera się w podróż celem zakupu gruntów. Na miejscu poznaje uroczą parę, właścicieli motelu, w którym postanowili przenocować Francis i jego prawa ręka. Jak ta znajomość wpłynie na plany biznesowe mężczyzny?
Opowiadanie XV., w którym poznajemy bułgarskiego emigranta Assana. Jak mężczyzna poradzi sobie w wielkim mieście jakim jest Nowy Jork z kilkoma groszami przy duszy i bez znajomości języka?
Opowiadanie XVI. Czwarty felieton Hanka Fiseta, w którym poznajemy Esperanzę - kobietę, która w czasach smartphonów, laptopów i innych cudów techniki, wciąż jest zakochana w swojej maszynie do pisania.
Opowiadanie XVII., w którym ponownie spotykamy czwórkę dobrze już znanych nam przyjaciół. Tym razem jeden z nich staje się gwiazdą... gry w kręgle. Czy nagła popularność uderzy mężczyźnie do głowy?


A teraz do rzeczy. Co mi się nie spodobało?
Po pierwsze. Tytuł książki sugeruje, że opisanie w niej zdarzenia będą nietypowe. Poza lotem na księżyc i podróżami w czasie do 1939 roku nie zauważyłam nic więcej nietypowego. Co więcej, opisanym historiom brakuje tego czegoś. Czytając każde z opowiadań czekałam na zaskakujące zakończenie. Nie nastąpiło. Jest to zbiór opowieści o wszystkim i o niczym, nieposiadających głębszego sensu.

Po drugie. Wydawca obiecuje nam, że "opowiadania są subtelne, poruszające, zabawne, niekiedy figlarne, czasami melancholijne, ale zawsze pełne mądrej empatii wobec ludzkich słabości i tęsknot". Puste słowa. Nic mnie nie poruszyło, nic mnie tym bardziej nie rozbawiło. Uśmiechnęłam się do książki raz! W zasadzie emocji nie wzbudziła ona we mnie żadnych, ośmielę się nawet zasugerować, że opowiadania są z nich całkowicie wyprane.

Po trzecie. I to mnie zdenerwowało najbardziej. Na okładce czytamy: "Opowiadania spaja motyw maszyny do pisania - wehikułu marzeń, przedmiotu o magicznej mocy otwierania na świat, przekraczania barier czasu i przestrzeni, a nawet czynienia nieśmiertelnym." Litości! Dokładnie trzy opowiadania rozwijają nieco mocniej wątek maszyny do pisania. W pozostałych owy przedmiot zostaje wepchnięty na siłę na zasadzie - wyjęła maszynę do pisania z szafy i coś na niej napisała lub maszyna do pisania stała w kącie pokoju. Mało tego, w wielu opowiadaniach maszyna nie pojawia się w ogóle. Równie dobrze mogłaby to być pralka, lokówka albo sokowirówka. W książce nie istnieje coś takiego jak motyw maszyny do pisania. Istnieją jedynie zdjęcia różnych jej typów na początku każdego z opowiadań. 


Ze zbioru siedemnastu opowiadań jedno spodobało mi się bardzo, cztery mogę uznać za całkiem sympatyczne, jedno okazało się dość zabawne, trzy były mocno irytujące a pozostałe były po prostu żadne. 

"Kolekcja nietypowych zdarzeń" mocno mnie zmęczyła. Przyznam szczerze, że ostatnio towarzyszyła mi dobra passa - trafiałam na świetne książki. Myślałam już nawet, że moje recenzje są zbyt przychylne, bo jak to? Zachwalać wszystkie książki? I doczekałam się... trafiłam na słabą książkę. Gdyby nie to, że chciałam ją zrecenzować, z pewnością nie dotrwałabym do końca.

Podsumowując, "Kolekcja nietypowych zdarzeń" to moim zdaniem książka mocno przereklamowana i popularna tylko dzięki znanemu nazwisku na okładce. Zależało mi na tym, żeby zapoznać Was z opisem poszczególnych opowiadań, bo być może kogoś one zainteresują. Jak napisałam na wstępie, moja Mama jest zachwycona książką. Ja jednak jestem rozczarowana, liczyłam na nieco więcej i mocno się zawiodłam.

"Kolekcja nietypowych zdarzeń"
Liczba stron 400
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera 25 października 2017

19. "Mały atlas ptaków" Ewy i Pawła Pawlaków

Mam zaszczyt przedstawić książkę "Mały atlas ptaków" autorstwa Ewy i Pawła Pawlaków. To prawdziwy zaszczyt, bowiem jest to jedna z tych książek, które określam mianem absolutnej perełki. Jest to pozycja uniwersalna - dla chłopców i dziewczynek, małych i dużych, ciekawskich i tych nieco mniej zainteresowanych otaczającą nas przyrodą. Atlas totalnie unikatowy i jedyny w swoim rodzaju! 


"Mały atlas ptaków" pozwala nam poznać 20 gatunków ptaków, zatem liczbę optymalną, nie jest to bowiem ani za mało, ani za dużo. Wszystkie ptaki przedstawione w atlasie są ptakami, które występują w Polsce. Możemy tutaj zobaczyć kopciuszka, szpaka, sikorki, słowika rdzawego, srokę, wilgę, kosa, dzięcioła zielonego, pokrzewki, dudka, dzwońca, szczygła, makolągwę, sójkę, raniuszki, mazurki, rudzika, kowalika, grubodzioba i ziębę. 



Na prezentację każdego z gatunków przeznaczone są dwie strony. Na jednej znajdujemy ciekawostki dotyczące przedstawionego ptaka wraz z barwnymi ilustracjami (pojawiają się także ilustracje wykonane przez dzieci!) oraz realnym zdjęciem. Druga strona to bardzo ciekawy kolaż materiałów, przedstawiający ptaki w ich środowisku. Są to kompozycje unikatowe, stworzone z rozmaitych tkanin, różniących się kolorem, fakturą czy deseniem. Pamiętam, że natrafiłam na informację, iż to pani Ewa Pawlak jest autorką tych fantastycznych obrazów. Wielki szacunek za tak wspaniały pomysł, uważam bowiem, że to właśnie dzięki tym niebanalnym kompozycjom książka jest unikatowa. Zachwycam się nimi nieprzerwanie i ciągle nie mogę wyjść z podziwu... taki wydawałoby się prosty pomysł, a tak genialny efekt.



Dzięki atlasowi dziecko uczy się m.in. odróżniać sikorkę bogatkę od ubogiej czy modrej, dowie się, który ptaszek ogłasza imieniny Zofii (tak, razem z Zosią będziemy uważnie poszukiwać owego gagatka) a także który ptak potrafi usłyszeć odgłosy robaków spod ziemi. Nasz pociecha pozna największego rozbójnika wśród ptaków, dowie się, który z latających przyjaciół to lekarz modrzewi i w mig nauczy się odróżniać wróbelka od mazurka


"Mały atlas ptaków" to idealna pozycja do rozpoczęcia ornitologicznej przygody. Dedykowana jest dzieciom od czwartego roku życia, jednak jak wiadomo, wszystkie kategorie wiekowe można do woli naginać, w zależności od potrzeb i upodobań małego czytelnika. Zosieńka ma dopiero pięć miesięcy, a atlas znalazł się w naszej biblioteczce już dobre trzy miesiące temu. Dlaczego? Intensywnie dokarmiamy ptaki na naszym podwórku, więc kiedy tylko zobaczyłam tę wspaniałą książkę wiedziałam, że muszę ją mieć! Przecież Zosia w końcu urośnie, a "Mały atlas ptaków" nigdzie przez ten czas nie ucieknie. Bałam się, że z biegiem czasu po prostu zapomnę o tej pozycji, a byłaby to przeogromna strata. 

Atlas wykonany jest na grubych, kartonowych stronach z zaokrąglonymi brzegami (zatem idealny już dla maluszka!) i wcale nie jest taki mały... jego format to 20,5 cm x 25 cm. 


Z książki płynie mnóstwo walorów edukacyjnych. Mały czytelnik dużo chętniej weźmie do ręki książkę, w której roi się od barwnych i ciekawych ilustracji, niż klasyczny atlas z fotografiami i suchymi opisami. Mało tego, ilustracje te zachęcają do samodzielnych prób rysowania ptaków. A wspólne poszukiwania latających bohaterów staną się nie lada gratką dla całej rodziny!


Przyznam szczerze... tą książkę kupiłam chyba bardziej z myślą o sobie niż o Zosi :) chciałam dokształcić się nieco, aby odróżniać naszych skrzydlatych gości. I muszę się pochwalić, nasz karmnik odwiedzają między innymi sikorki, wróbelki, dzięcioły oraz sójki (moje ukochane, tak pięknie ubarwione!).


Skoro więc ja, stara baba, jestem pod wrażeniem "Małego atlasu ptaków", Wasze dzieci i Wy sami zapewne też będziecie. Książka pojawiła się w naszej biblioteczce jako jedna z pierwszych książeczek Zosi, razem z m.in. "Wielką księgą Kubusia Puchatka" (tutaj recenzja), i od razu stała się naszą absolutną perełką, ustawioną na górnej półce, podziwianą i wychwalaną przez wszystkich gości. 

Polecamy! Całkowicie, totalnie i bezapelacyjnie... musicie mieć tę książkę! 

18. "Rdza" Jakub Małecki

Książka pod tytułem "Rdza" to moje pierwsze zetknięcie z twórczością Jakuba Małeckiego. Od dawna ciągnęło mnie do tej pozycji. Kiedy wreszcie podjęłam się lektury, nie miałam pojęcia z jak trudnym utworem przyjdzie mi się zmierzyć. Bardzo trudnym, ale jednocześnie bardzo dobrym!


Latem 2002 roku poznajemy Szymona, który pod opieką babci oczekuje powrotu rodziców. Szymon ma siedem lat i najlepszego kumpla, Budzika, z którym uwielbia spędzać czas. Ich ulubione zajęcie to układanie na szynach monety i niecierpliwe oczekiwanie, jaki nowy fantastyczny wzór utworzy się z nich po przejechaniu pociągu. Powstałe w ten sposób zlepki chłopcy zbierają i traktują jak największe skarby. Beztrosko bawiąc się, Szymon jest zupełnie nieświadomy, jak bardzo ten dzień odmieni jego życie.

Po powrocie do domu babci chłopiec dowiaduje się bowiem, że jego rodzice nie wrócą z koncertu, na który się wybrali do wielkiego miasta. Zginęli w wypadku samochodowym. Zaledwie kilka kilometrów dzieliło ich od szczęśliwego powrotu. Tak oto splatają się losy Szymona i jego babci Tośki. Zmuszeni do wspólnego życia, do końca nie będą zdawać sobie sprawy z tego, jak mocno historie ich życia są ze sobą powiązane.

Akcja książki toczy się dwutorowo. Na zmianę towarzyszymy Szymonowi w jego okresie dojrzewania, obserwujemy to co dzieje się dzień po dniu od momentu wypadku jego rodziców, i poznajemy historię Tośki. W tym celu wędrujemy wiele lat w przeszłość, do momentu kiedy Tosia była małą dziewczynką. Autor przeprowadza nas przez całe życie kobiety, po drodze wplatając wielu nowych bohaterów, aż wreszcie dociera do momentu wypadku jej córki i zięcia. Ciąg dalszy jest nam znany dzięki prowadzonej równolegle historii Szymona. Nieco to zagmatwane, ale gwarantuję, że czytając książkę nie sposób się pogubić.


"Rdza" to trudna powieść. Opowiada o skomplikowanych relacjach rodzinnych, trudności w wyrażaniu uczuć, przywiązaniu do rodzinnego domu i niechęci do wszelkich zmian, które mogłyby naruszyć to, co znane i oswojone. I przede wszystkim jest to powieść smutna. Historia każdego z bohaterów jest w pewien sposób naznaczona tragizmem. W zasadzie każdy z nich zmarnował w swoim życiu szansę, którą dawał mu los. I to właśnie jest clue całej książki. Przeznaczenie wisi nad głowami i nie daje o sobie zapomnieć. 

Paradoksalnie, książkę czyta się zaskakująco lekko. To nie jest wymyślone na biegu love story, które z rzeczywistością ma niewiele wspólnego. To historia, która opowiada o życiu zupełnie przeciętnych ludzi, smutnym życiu, o którym raczej nikt nie chce czytać i psuć sobie humoru. Ja jednak przeczytałam. I jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Gdyby nie przeskakujące procenty, nie zauważyłabym nawet, jak szybko pokonywałam kolejne strony. I bynajmniej nie czuję się po lekturze przygnębiona ani sfrustrowana. Uświadomiłam sobie natomiast, że życie przemyka obok nas niepostrzeżenie, a my przyjmujemy je zupełnie bezrefleksyjnie, nie wiedząc nawet, jak wiele rzeczy nie dzieje się tak zupełnie bez przyczyny...

"Rdza" to rewelacyjna powieść, jestem absolutnie na tak i polecam ją z całego serca. Przy niej wszystkie inne przeczytane dotąd książki wydają się takie... bez sensu. Ehhh, i znowu ten kac! :)
"Rdza"
Liczba stron 288
Wydawnictwo SQN
Premiera 22 września 2017

17. "Mała biała rybka" i "Mała biała rybka ma wielu przyjaciół" Guido van Genechten

O tym, że Guido van Genechten jest twórcą cudownych książeczek dla dzieci nikt nie musi mnie przekonywać. Jesteśmy z Zośką absolutnie zakochane w "Mamusiach..." i "Tatusiach z dziećmi(tutaj nasza recenzja), dlatego też bez wahania sięgnęłam po przygody Małej białej rybki.



Pierwsza z książeczek, które dziś Wam pokażemy to "Mała biała rybka". Opowiada ona o małej rybce, która zgubiła swoją mamę. Podczas poszukiwań napotyka przeróżne stworzenia wodne, na przykład ośmiornicę, kraba czy rozgwiazdę.

Co w tej książeczce najciekawsze? Dziecko wspólnie z małą, białą rybką poznaje kolory. Na każdej stronie towarzyszy nam inny mieszkaniec głębin morskich w charakterystycznym dla siebie kolorze.




"Mała biała rybka ma wielu przyjaciół" to druga książeczka z tej serii. Bohaterką jest wciąż ta sama mała rybka, która nieco podrosła w porównaniu z poprzednią książeczką.

W tej części poznajemy jej zabawy z przyjaciółmi. Książeczka to prawdziwa skarbnica pomysłów na zabawy z maluszkiem. Na każdej ze stron obserwujemy inne figle i psoty rybki i jej przyjaciół. Mamy tutaj na przykład zabawę w berka ze złotą rybką, robienie ciuchci z rodziną rozgwiazd czy bawienie się w chowanego z krabem.

Przyjaciele rybki to w większości stworzenia, które mieliśmy już okazję poznać w pierwszej książeczce, pojawia się jednak także kilka nowych postaci. Nasze dziecko zapewne szybko się z nimi zżyje i nauczy się je rozpoznawać. To świetna okazja do nauki nazw stworzeń wodnych.





W serii dostępne są jeszcze dwie książeczki. "Mała biała rybka ma urodziny", która opowiada o przyjęciu urodzinowym z okazji drugich urodzin rybki. Na uroczystości mają zjawić się przeróżne stworzenia morskie, te grube i chude, długie i krótkie, smutne i wesołe. Łatwo zatem się domyślić, że ta książeczka ma na celu pokazanie różnic i naukę przeciwieństw.

Najnowsza książeczka to "Mała biała rybka liczy do 11".


Jeśli zaś chodzi o przedział wiekowy dla tych książeczek, to rozstrzał moim zdaniem będzie dość duży, gdyż chciałoby się je wpisać w kategorię od urodzenia do 3 lat. Na początku patrzymy, później wspólnie się bawimy, uczymy i poznajemy podwodny świat. Czyli znowu książki, które rosną razem z dzieckiem i długo pozostają tymi ulubionymi na półeczce.

Ogromnym plusem wszystkich książeczek z tej serii jest fakt, że każda z ilustracji osadzona jest na czarnym tle. O tym, jak ważny jest wyraźny kontrast w książeczkach przeznaczonych dla małych czytelników też nie będę się już rozpisywać. Ta seria książeczek jest dla maluszków wprost idealna!

Jak napisałam na początku, sięgnęłam po te książeczki bez wahania. Tak bardzo bez wahania, że nie zauważyłam nawet, że to nie są książeczki kartonowe. Są wykonane na bardzo grubych kartkach, jednak zwykłych, papierowych. Z pewnością papier ten jest mocniejszy i lepszy niż w klasycznych książkach, jednak małe rączki mojej Zosi, która chce sama przewracać kartki, szybko zaginają strony. Wielka szkoda, bo książeczki wywołują ogromny zachwyt u mojej córeczki i szkoda nam będzie, jeśli się zniszczą. Za to oprawa jest twarda, jest więc zalążek nadziei, że mimo wszystko książki trochę pożyją.

Jak widzicie, w naszej kolekcji znalazły się póki co dwie książeczki z tej serii. Mama - książkowa zakupoholiczka musi bowiem troszkę zaciskać pasa. Wolę kupować po kilka książeczek z różnych serii i z czasem uzupełniać kolekcję, w ten sposób poznajemy więcej super książeczek. Z pewnością pozostałe książeczki o rybce prędzej czy później znajdą się w naszej biblioteczce, co do tego nie mam wątpliwości. A może powstaną kolejne części tej serii, kto wie...

Bądź co bądź, wspólnie z Zosią serdecznie polecamy serię książeczek o małej rybce!

16. "Nieodnaleziona" Remigiusz Mróz

"Nieodnaleziona"... książka, na którą czekałam z niecierpliwością, od kiedy tylko dowiedziałam się o jej planowanej premierze. Książka, która jest dla mnie bardzo ważna, bo Remigiusz Mróz to przecież mój ukochany autor. Książka, której bardzo się bałam. 

Bałam się, bo zanim wzięłam ją do ręki zdążyłam przeczytać tyle niepochlebnych opinii, że straciłam cały zapał do czytania. Ale teraz czas na mnie, z radością wyrażę swoje zdanie na temat tej genialnej książki, która wbiła mnie w fotel na długie godziny, zafundowała taką dawkę adrenaliny, że pół nocy nie mogłam usnąć, zmasakrowała mnie emocjonalnie, wprawiła w osłupienie, a wszystko po to, by ostatecznie trafić w moim książkowym rankingu na pierwsze miejsce, które prawdopodobnie zagrzeje bardzo długo, bo po takiej lekturze długo ma się tzw. kaca po dobrej książce.



"Nieodnalezioną" poznajemy z perspektywy dwóch narratorów. 

Pierwszym z nich jest Damian Werner. Po dziesięciu latach, które minęły od zaginięcia jego narzeczonej, mężczyzna w zasadzie nie ma już żadnych nadziei na jej odnalezienie. Jednak pewnego dnia na profilu wrocławskiego spotted przyjaciel Wernera znajduje zdjęcie Ewy z koncertu, który odbył się kilka dni wcześniej. Mało tego, po jakimś czasie pojawia się tam także drugie zdjęcie kobiety, o tyle ciekawsze, że wykonane zostało przez Damiana kilka dni przed zaginięciem narzeczonej i nie było ono nigdy przez niego udostępniane. Damian Werner nie ma wątpliwości - jego narzeczona żyje, a on musi ją odnaleźć. 

Drugim z narratorów jest Kasandra Reimann, główny dochodzeniowiec w firmie detektywistycznej Reimann Investigations, a zarazem żona właściciela tejże firmy, Roberta Reimanna. Kasandra ma pomóc Damianowi w rozwiązaniu sprawy zaginionej narzeczonej. Szybko dowiadujemy się, że kobieta jest ofiarą przemocy domowej. Pod maską wpływowego biznesmena, opiekuńczego męża i ojca, kryje się bowiem bestia, która nie ma najmniejszych skrupułów przed zadawaniem cierpienia kobiecie swego życia. Paradoksalnie, Robert bardzo kocha Kasandrę. Za bardzo... Obsesyjnie i szaleńczo pragnie kontrolować każdy jej ruch, każde słowo i każdą decyzję.


Zdecydowanie bardziej polubiłam Kasandrę. Dużo lepiej czytało mi się prowadzoną przez nią narrację. Do Damiana od początku czułam duże uprzedzenie. I doskonale wiem dlaczego. Mężczyzna tak mocno kojarzył mi się z bohaterem książki "Czarna Madonna", że nie mogłam przełamać swoich oporów. Czytając myślałam sobie... drogi Panie Remigiuszu, dlaczego? Dlaczego po raz kolejny uczynił Pan głównym bohaterem fajtłapowatego faceta, pogrążonego w rozpaczy nad swoim losem i niepotrafiącego wziąć się w garść? Gdzie się podziali tacy mężczyźni jak komisarz Forst? Z biegiem czasu Damian irytował mnie jednak coraz mniej, nie na tyle, abym zdążyła go polubić, ale stał się nieszkodliwy. 

Natomiast Kasandrę z każdą stroną zaczynałam lubić coraz bardziej. Nie dlatego, że było mi jej żal, bynajmniej. Podziwiam ją. Jej siłę, odwagę, determinację. Wbrew pozorom jej historia to nie melodramat, w którym pan bije panią i tak przez czterysta stron, aż w końcu postanawia ją ukatrupić i koniec pieśni. Nic z tych rzeczy. Kasandra jest w pełni świadoma sytuacji, w której się znajduje. Wie, jak wpływowy jest jej mąż i doskonale rozumie, że nie może ot tak po prostu spakować walizki i zniknąć. Musi ułożyć plan doskonały. Czy jednak jej się to uda?

Książkę czytałam na trzy razy. Najpierw przez kilka godzin, na raty i z doskoku, brnęłam przez początek. Nie czułam jednak klimatu. Wieczorem ponownie zabrałam się do lektury z nadzieją, że coś się ruszy. I jakież było moje zdziwienie, kiedy nagle z godziny 21:30 zrobiła się północ, a ja zbierałam szczękę z podłogi, bo nie dość, że na jednym tchu przeczytałam ponad dwieście stron książki, to jeszcze rozwiązanie sprawy zaskoczyło mnie tak mocno, że nie mogłam się ogarnąć. Przede mną było jeszcze około 80 stron, jednak postanowiłam, że zostawię je sobie na rano. Sądziłam bowiem, że tam już zapewne nic ciekawego się nie wydarzy, mało tego, byłam przekonana, że to co przede mną rozczaruje mnie, zniszczy dotychczasowe wrażenie. Bo przecież skoro sprawa już się rozwiązała, to cóż tu jeszcze pisać? Mój Boże... Jak ja mocno nie doceniłam Remigiusza Mroza. W tym miejscu serdecznie Pana przepraszam. Gdyż to, co wydarzyło się pod sam koniec książki, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Czapki z głów za tak perfekcyjne stopniowanie napięcia!

Remigiusz Mróz poruszył w "Nieodnalezionej" niezwykle ważny wątek, jakim jest przemoc domowa. W posłowiu autor zawarł informację, że tygodniowo z tej przyczyny giną trzy kobiety! I nie zawsze chodzi o rodziny typowo patologiczne, co autor wyraźnie nakreślił w tej książce. Przecież Kasandra i jej mąż żyli jak w bajce - dostatnie życie, piękny dom, świetnie prosperujący biznes, wspaniały syn... czego chcieć więcej? Niejednokrotnie kobietom w takiej sytuacji dużo gorzej szukać pomocy. Dlatego powtórzę po raz kolejny, jestem wielką fanką Kasandry. Gryzę się mocno w palce, aby nie wstukać na klawiaturze już nic więcej, bo to byłoby już spoilerowanie, a tego przecież nie lubimy w recenzjach! 

"Nieodnaleziona" nie jest idealna. Tej książce można zarzucić mnóstwo złego, można w niej odnajdywać analogie do innych książek, wydarzeń czy bohaterów. Tylko po co?

Całe swoje wynurzenie na temat "Nieodnalezionej" chciałabym teraz podsumować jednym, krótkim zdaniem. Złej książki nie czyta się w kilka godzin. Zostawiam Was z tą refleksją, a ja siądę teraz z kubkiem herbaty i zastanowię się, co dalej. Co teraz mam czytać? Jeśli macie sprawdzone lekarstwo na książkowego kaca, chętnie je poznam! :)

15. "Warkot" Jarosław Rybski

Pamiętacie legendę o czarnej wołdze, którą porywano dzieci i wysysano z nich krew? Ja do dziś mam przed oczami wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to z kolegami i koleżankami chowaliśmy się po krzakach i obmyślaliśmy strategię, jak pozbyć się owego diabła, który dokonywał tych bestialskich czynów. 

Dlatego kiedy w opisie książki Jarosława Rybskiego "Warkot" przeczytałam, że po ulicach powojennego Wrocławia krąży czarna pobieda i zabija ludzi, bez wahania i z wielką ciekawością sięgnęłam po tę pozycję. I nie zawiodłam się! 


Przenosimy się w czasie do początku lat 50., do zrujnowanego wojną Wrocławia. Miasto powoli podnosi się z ruiny, sprawnie działa przemysł i szkolnictwo wyższe. Główny bohater powieści, Jan Warkot, to młody, ambitny człowiek, pracownik drukarni oraz student Politechniki Wrocławskiej, wiodący spokojne i poukładane życie. Do czasu! 

Wszystko bowiem staje na głowie, kiedy w mieście zaczyna dochodzić do serii brutalnych zabójstw. Ludzie znikają w tajemniczych okolicznościach, ich ciała zostają odnalezione z dwoma ranami na szyi niczym po wbiciu kłów, doszczętnie wyssane z krwi, a świadkowie zgodnie podają, że na miejscach zdarzenia widziana przez nich była czarna pobieda. 

Przed rozwiązaniem tej kryminalnej zagadki staje dość oryginalna grupa, złożona z czterech nietuzinkowych postaci. Mamy tutaj zatem wspomnianego Jana Warkota, jego przełożonego - majstra drukarskiego Zdzisława Kapustę, porucznika MO Stefana Gromiła oraz... Leona Słupeckiego, średniowieczną duszę pokutującą. 


"Warkot" to nie jest klasyczny kryminał, to retrokryminał z mnóstwem elementów fantastyki. Tajemnicza sekta, która poszukuje ukrytych w mieście starożytnych relikwii, odwieczna walka dobra ze złem, wampiry, duchy to tylko niektóre elementy tej brawurowej opowieści. Przyznam szczerze, że do tej pory nie byłam fanką fantastyki, w tej materii u nas w domu prym wiedzie bowiem mój mąż, jednak po lekturze książki Jarosława Rybskiego poczułam ogromny sentyment do tego gatunku. Zapewniam, że fani kryminałów nie poczują rozczarowania wpleceniem wątku fantastycznego, wręcz przeciwnie. To coś nowego, świeżego i zupełnie innego niż dostępne na rynku książki kryminalne. 

Kiedy przeczytałam, że "Warkot" to debiut literacki Jarosława Rybskiego, tłumacza i dziennikarza muzycznego, wrocławianina, byłam w ogromnym szoku! Czytając książkę nazwałam go przecież w duchu polskim Danem Brownem! Poważnie, czułam się jakbym czytała kolejną powieść w stylu "Kod Leonarda da Vinci" czy "Anioły i demony". Szybko zaczęłam szukać w Internecie innych powieści tego pisarza i wtedy właśnie odkryłam, że to debiut. Absolutnie fantastyczny debiut! Mam wielką nadzieję, że pan Jarosław nie poprzestanie na tej jednej książce i stworzy kolejne równie dobre pozycje. 

Co mnie urzekło w książce? Przede wszystkim wyraźnie zarysowane postacie - każda skrupulatnie opisana, każda wyróżniająca się swoją osobowością i poglądami, każda inna i niepowtarzalna. 

Co dla mnie bardzo ważne, w tej książce nie ma grama bylejakości. Wszystko jest starannie przemyślane, autor nie pląta się, nie powtarza w kółko tego samego. Akcja jest bardzo dynamiczna, tak bardzo, że miałam ochotę pisać recenzję na bieżąco, żeby później o niczym nie zapomnieć. 

I to co przede wszystkim cenię sobie u dobrych autorów - lekki, pełen inteligentnego poczucia humoru styl. Kreowana przez Jarosława Rybskiego rzeczywistość pozornie nie wydaje się zabawna, w końcu okres powojenny to trudny, ponury czas. Pomimo tego autorowi udało się pokazać, że ludzie starali się cieszyć życiem i każdym dniem. Niejednokrotnie zaśmiewałam się z przeróżnych sytuacji. Widać wyraźnie, że poczucie humoru musi być mocną cechą pana Jarka, bowiem wszystko wydaje się naturalne, niewymuszone i nie wciskane na siłę. 

Jedyne, co dla czytelnika mojego pokroju może być przeszkodą w czytaniu "Warkotu", to niedostateczna znajomość historii. Na początku książki czułam, że chyba będę musiała dać sobie spokój, bo za dużo tu wątków, których zwyczajnie nie ogarniam. Stalinizm, SB, specyficzny żargon... Czytałam i martwiłam się, że moja niewiedza wpłynie na odbiór powieści. Nic takiego jednak się nie stało, z kolejnymi stronami zaczynałam czuć się coraz pewniej i zapomniałam o wcześniejszych wątpliwościach. A pozostała ze mną refleksja, że warto nadrobić braki w wiedzy dotyczącej historii kraju, bo nie jest żadnym usprawiedliwieniem to, że w liceum nie zdążyliśmy z materiałem ;)


Szczerze, dziwi mnie dość niska ocena tej książki przez czytelników (6,5/10). Specjalnie dziś założę konto na lubimyczytac.pl, żeby nieco podnieść ocenę książce "Warkot". Mam nadzieję, że zachęciłam Was do zainteresowania twórczością Jarosława Rybskiego. Ja jestem bardzo szczęśliwa, że trafiłam na tę pozycję i sądzę, że moje uczucia podzielą osoby, które pragną przyjemnej odskoczni od oklepanych kryminałów. Sąsiedztwo na półce z twórczością Andrzeja Pilipiuka jest nieprzypadkowe, panowie mają bowiem bardzo podobny styl pisania! 

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję portalowi Czytam pierwszy. Dzięki Wam przeczytałam multimedialną wersję książki, a w drodze do mnie jest już papierowa wersja. Czekam z niecierpliwością!

"Warkot"
Liczba stron 384
Wydawnictwo SQN
Premiera 19.07.2017

273. "Zwyczajna kobieta" Anna Płowiec - recenzja przedpremierowa

Przepis na zwyczajne życie. Miłość, wierność, uczciwość, zaufanie, tolerancja czy przyjaźń to podstawowe składniki życia, zwłaszcza w związk...