Zdarza mi się porzucić książkę w trakcie lektury. Nie robię tego często, ale raz na jakiś czas pojawiają się takie przypadki. Porzucone książki dzielą się u mnie na dwie grupy - takie, które porzucam na zawsze i takie, do których wracam po niedługim czasie. "Matki i córki" to książka, którą porzuciłam tylko na chwilę, a po powrocie nie mogłam się od niej oderwać. Jeśli chcecie dowiedzieć się jaka przygoda spotkała mnie z najnowszą książką Ałbeny Grabowskiej, zapraszam do lektury poniższej recenzji.
"W owych czasach, gdy byłam mała, istniało jeszcze coś takiego jak długie zimowe wieczory. Zdarzały się głównie jesienią i zimą i polegały na tym, że czas się dłużył. W obecnych czasach już ich nie ma. Zniknęły z kalendarza w czarnych dziurach portali społecznościowych. Obawiam się, że bezpowrotnie."
Cztery pokolenia kobiet z jednej rodziny naznaczone traumą ciężkiego macierzyństwa i doświadczeń przeszłości. Maria podążyła za mężem zesłańcem na Sybir. Sabina była więźniarką obozu koncentracyjnego Ravensbrück, przebywała na bloku, gdzie dokonywano eksperymentów medycznych na kobietach. Magdalena straciła ukochanego i samotnie wychowywała córkę w PRL-u. Lila żyje z piętnem dziecka niekochanego i uwikłanego w tajemnice. Każda z nich mierzy się z macierzyństwem w innych okolicznościach i dla każdej jest to doświadczenie przełomowe. W domu bez mężczyzn kłębią się sekrety, niewyjaśnione historie opowiadane przez żywych i martwych. Pod wpływem tych opowieści najmłodsza z bohaterek zastanawia się, jakie dziedzictwo przekaże swoim dzieciom. Próbuje poznać przeszłość, ale co chwilę natrafia na mur niedopowiedzeń, kłamstw i przeinaczeń. Cztery kobiety, których losy przeplatają się z historią XX wieku. Cztery naznaczone traumą matki. Cztery córki, które borykają się z rodzinną historią i próbują odkryć własne korzenie.
"Matki i córki" to opowieść, która początkowo wydała mi się koszmarnie smutna i przygnębiająca. Czytając pierwsze 150 stron zastanawiałam się, jaki autorka miała cel w pisaniu historii o zgorzkniałych, marudnych i wiecznie niezadowolonych "babskach". Szczerze przyznaję, że byłam bardzo zmęczona. Dopiero po krótkiej przerwie od książki i po przekroczeniu mniej więcej 170 strony zaczęłam rozumieć, jaką powieść trzymam w rękach. Ukazane zostały w niej trudy macierzyństwa w różnych sytuacjach życiowych. Maria miała wszystko, czego tylko zapragnęła. Podjęła jednak kluczową dla życia jej (a także następnych pokoleń kobiet) decyzję o tym, aby wraz ze skazanym mężem wyjechać na Syberię. Nie musiała. Po prostu tego właśnie chciała. Koszmarne warunki życia wyzwoliły w kobiecie ukryte pokłady siły i zaradności, o które Maria nie podejrzewała samej siebie, natomiast jej męża zamieniły w potwora bez serca. Sabina, czyli córka Marii, to kobieta, która w moim odczuciu przeżyła największe piekło spośród wszystkich bohaterek. Uwięziona w obozie koncentracyjnym stała się całkowicie uzależniona od wpływowej strażniczki, która uwielbiała słuchać gry na skrzypcach Sabiny. Przed wojną była ona bowiem niezwykle utalentowaną i znaną skrzypaczką. Pobyt w obozie, gdzie kobieta była świadkiem koszmarnych eksperymentów medycznych prowadzonych na osadzonych odcisnął trwałe piętno na psychice Sabiny i zniechęcił ją do gry na ukochanym instrumencie. Jeśli natomiast chodzi o Magdalenę, kolejną z pokolenia samotnych kobiet, można wyciągnąć wniosek, że o jej życiu zadecydował przypadek. Tej bohaterki los nie doświadczył tak mocno jak jej poprzedniczek. Miała po prostu wielkiego pecha przy wyborze partnera. Natomiast Lila, najmłodsza z rodu, stoi przed niezwykle trudnym wyzwaniem złamania klątwy ciążącej nad jej rodziną. Kobieta stara się za wszelką cenę wyjaśnić zagadki przeszłości, zwłaszcza tę, dlaczego w rodzinie nigdy nie było żadnych mężczyzn czy chociażby ich śladów w postaci fotografii lub innych pamiątek. Pomagają bądź przeszkadzają w tym duchy jej potomkiń zamieszkujące wspólne mieszkanie.
Na kartach powieści teraźniejszość Lili przeplata się ze wspomnieniami z przeszłości Marii, Sabiny i Magdaleny. Opisując fabułę książki celowo unikam opowiadania Wam o głównym temacie powieści, czyli macierzyństwie. Mam bowiem przeświadczenie, że jeśli zdradzę cokolwiek, popsuję Wam przyjemność z samodzielnego odkrywania kolejnych faktów. Kiedy zrozumiałam, co dokładnie spotkało kobiety z tej rodziny, wylałam morze łez nad ich losem. Ich historie, choć każda inna, okazują się w tragiczny sposób powiązane. Zgorzkniałość, którą na początku powieści uznałam za męczącą, na końcu przybrała wręcz rzeczywisty wymiar. Choć od skończenia przeze mnie książki minęło już dużo czasu, wciąż czuję wielką gulę w gardle na myśl o jej bohaterkach, a w szczególności o Sabinie.
Klątwa - to słowo, które kołacze się w mojej głowie i idealnie oddaje nastrój powieści. Autorka pisze w ciężki, dający do myślenia sposób. To z pewnością nie jest lekka obyczajówka, którą można się delektować i która dostarczy rozrywki. "Matki i córki" to książka, które zostanie w Waszych głowach już na całe życie. Kieruję wielki ukłon w stronę Ałbeny Grabowskiej, bo pisać tak dobrze w czasach kiedy książkę napisać może każdy i ich jakość słabnie z minuty na minutę, to wielka sztuka.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Czytam Pierwszy.
"Takie czasy, że bawimy się, korzystamy z życia, bo ocieplenie klimatu, zanieczyszczenie środowiska, dziura ozonowa i kosmici, którzy nas porwą. Nie żyjemy prawdziwym życiem, tylko przez szklane okno komputerowego świata, już nie mówimy, tylko ćwierkamy, chociaż tak naprawdę wyjemy z samotności i rozpaczy. Niektórzy nawet nie mają pojęcia, że nie żyją. Ja wiedziałam. Byłam psychologiem."
"Matki i córki" to opowieść, która początkowo wydała mi się koszmarnie smutna i przygnębiająca. Czytając pierwsze 150 stron zastanawiałam się, jaki autorka miała cel w pisaniu historii o zgorzkniałych, marudnych i wiecznie niezadowolonych "babskach". Szczerze przyznaję, że byłam bardzo zmęczona. Dopiero po krótkiej przerwie od książki i po przekroczeniu mniej więcej 170 strony zaczęłam rozumieć, jaką powieść trzymam w rękach. Ukazane zostały w niej trudy macierzyństwa w różnych sytuacjach życiowych. Maria miała wszystko, czego tylko zapragnęła. Podjęła jednak kluczową dla życia jej (a także następnych pokoleń kobiet) decyzję o tym, aby wraz ze skazanym mężem wyjechać na Syberię. Nie musiała. Po prostu tego właśnie chciała. Koszmarne warunki życia wyzwoliły w kobiecie ukryte pokłady siły i zaradności, o które Maria nie podejrzewała samej siebie, natomiast jej męża zamieniły w potwora bez serca. Sabina, czyli córka Marii, to kobieta, która w moim odczuciu przeżyła największe piekło spośród wszystkich bohaterek. Uwięziona w obozie koncentracyjnym stała się całkowicie uzależniona od wpływowej strażniczki, która uwielbiała słuchać gry na skrzypcach Sabiny. Przed wojną była ona bowiem niezwykle utalentowaną i znaną skrzypaczką. Pobyt w obozie, gdzie kobieta była świadkiem koszmarnych eksperymentów medycznych prowadzonych na osadzonych odcisnął trwałe piętno na psychice Sabiny i zniechęcił ją do gry na ukochanym instrumencie. Jeśli natomiast chodzi o Magdalenę, kolejną z pokolenia samotnych kobiet, można wyciągnąć wniosek, że o jej życiu zadecydował przypadek. Tej bohaterki los nie doświadczył tak mocno jak jej poprzedniczek. Miała po prostu wielkiego pecha przy wyborze partnera. Natomiast Lila, najmłodsza z rodu, stoi przed niezwykle trudnym wyzwaniem złamania klątwy ciążącej nad jej rodziną. Kobieta stara się za wszelką cenę wyjaśnić zagadki przeszłości, zwłaszcza tę, dlaczego w rodzinie nigdy nie było żadnych mężczyzn czy chociażby ich śladów w postaci fotografii lub innych pamiątek. Pomagają bądź przeszkadzają w tym duchy jej potomkiń zamieszkujące wspólne mieszkanie.
Na kartach powieści teraźniejszość Lili przeplata się ze wspomnieniami z przeszłości Marii, Sabiny i Magdaleny. Opisując fabułę książki celowo unikam opowiadania Wam o głównym temacie powieści, czyli macierzyństwie. Mam bowiem przeświadczenie, że jeśli zdradzę cokolwiek, popsuję Wam przyjemność z samodzielnego odkrywania kolejnych faktów. Kiedy zrozumiałam, co dokładnie spotkało kobiety z tej rodziny, wylałam morze łez nad ich losem. Ich historie, choć każda inna, okazują się w tragiczny sposób powiązane. Zgorzkniałość, którą na początku powieści uznałam za męczącą, na końcu przybrała wręcz rzeczywisty wymiar. Choć od skończenia przeze mnie książki minęło już dużo czasu, wciąż czuję wielką gulę w gardle na myśl o jej bohaterkach, a w szczególności o Sabinie.
Klątwa - to słowo, które kołacze się w mojej głowie i idealnie oddaje nastrój powieści. Autorka pisze w ciężki, dający do myślenia sposób. To z pewnością nie jest lekka obyczajówka, którą można się delektować i która dostarczy rozrywki. "Matki i córki" to książka, które zostanie w Waszych głowach już na całe życie. Kieruję wielki ukłon w stronę Ałbeny Grabowskiej, bo pisać tak dobrze w czasach kiedy książkę napisać może każdy i ich jakość słabnie z minuty na minutę, to wielka sztuka.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Czytam Pierwszy.
Czytałam "Matki i córki". Szło mi opornie, ale tak jak Ty z czasem coraz mocniej wkręcałam się w nią. Bardzo mi się ona podobała.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa tej książki. Stulecie Winnych pochłonęłam, mam więc nadzieję, że ta książka będzie równie dobra.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa książka- zwłaszcza zainteresowął mnie ten pierwszy cytat- muszę koniecznie po nią sięgnąć
OdpowiedzUsuń